Z pływaniem przygoda trwała kilka lat, ale chyba od początku nie miałem serca do pływania, jednak po wielu latach to dziecięce pływanie bardzo się przydało. Pierwszym moim klubem był ZRYW TORUŃ, a później STAL TORUŃ.
W Stali nie zagrzałem długo miejsca, bo kiedyś na wspólnym treningu z „panczenistami” doszedłem do wniosku, że może by tak spróbować jazdy szybkiej na lodzie. Było fajnie, prędkość, z jaką się jeździło była imponująca, czuło się pęd powietrza, ale niestety wszystko zależało od siły własnych mięśni i po godzinie treningu te prędkości nie były już takie zawrotne. Dodatkowo jazda cały czas w kółko nie dawała aż tyle satysfakcji, czegoś mi w tym brakowało, wtedy jeszcze nie wiedziałem czego.
Próbowałem też swoich sił w tenisie ziemnym, ale z mocnego początku pozostała tylko amatorka.
W międzyczasie jak każdy chłopak potrafiłem całymi dniami grać w piłkę, a zimą w hokeja. Ciężko było utrzymać mnie w domu.
Kiedyś zupełnie przypadkiem trafiłem do stadniny koni w Przysieku i połknąłem bakcyla jeździectwa.
Nigdy nie trenowałem jeździectwa wyczynowo, zawsze była to czysta amatorka, ale zawsze robiona z wielką przyjemnością i to zostało do dzisiaj. W jeździectwie były i są piękne konie, jazda galopem przez las i prędkość, która temu towarzyszy. Można to było pokochać.
Kolejny przypadek zdecydował, że jesienią 1978 roku trafiłem na lotnisko Aeroklubu Pomorskiego i zapisałem się na kurs szybowcowy i spadochronowy.
W maju 1979 roku wykonałem swój pierwszy skok ze spadochronem i po raz pierwszy poleciałem szybowcem. Tak to przez kolejne trzy lata stawiałem swoje pierwsze kroki w szybownictwie (instruktor Andrzej Kalinowski) i spadochroniarstwie (instruktor Mieczysław Kirszkowski). Mimo, że obie te dyscypliny uprawiałem zawsze z wielką przyjemnością to spadochroniarstwo wciągnęło mnie bez reszty. Myślę, że zadecydowały prędkości przy swobodnym spadaniu, bezpośredni kontakt z powietrzem i towarzysząca temu adrenalina w czystej postaci. Po każdym wykonanym skoku dostawałem takiego "kopa", że mogłem góry przenosić, to było zawsze wspaniałe uczucie. Po lądowaniu była tylko jedna myśl, ułożyć jak najszybciej spadochron i polecieć w górę, żeby wykonać kolejny skok.
W 1981 roku wygrałem swoje pierwsze zawody w celności lądowania, był to „Puchar Dziewięciu z Nieba” rozgrywany w Bydgoszczy. Te zawody były o tyle ważne, że zostałem zauważony przez trenera i kierownika sekcji spadochronowej WKS ZAWISZA Walentego Tomkowicza. Droga do wyczynowego spadochroniarstwa stanęła otworem, a ja już wiedziałem co będę w życiu robił.
W kwietniu 1982 roku trafiłem do WKS ZAWISZA.
Zaczęło się prawdziwe sportowe życie. Treningi od rana do wieczora. Od śniadania do obiadu skoki, po obiedzie strzelanie z KBKS i trening biegowy, a po kolacji basen (i tu przydało się pływanie z dzieciństwa). Jak nie było pogody to rano dochodziła strzelnica z basenem lub biegiem. Trening do wieloboju spadochronowego, (bieg na 3000 metrów, pływanie na 100 metrów, strzelanie z KBKS z 50 metrów i oczywiście skoki na celność lądowania) dawał nam w kość, ale też przygotowywał fizycznie do dyscyplin typowo spadochronowych, celności lądowania, akrobacji indywidualnej i zespołowej. Trening wielobojowy nauczył mnie wytrwałości i systematyczności w treningu pozwolił też utrzymać dobrą kondycję przez długie lata.
W 1983 roku trafiłem do Kadry Narodowej w Wieloboju Spadochronowym i byłem w niej do roku 1986, kiedy to limit wieku wyłączył mnie z wieloboju.
Mogłem już całkowicie poświęcić się treningowi wyłącznie spadochronowemu.
W roku 1985 zostałem powołany do Spadochronowej Kadry Wojska Polskiego, a w 1987 roku Trener Stanisław Świerczek powołał mnie do Spadochronowej Kadry Narodowej, w której byłem do roku 1998.
Okres ten zaowocował wieloma sukcesami na arenie krajowej i międzynarodowej, ale o tym w sąsiednich rozdziałach.
Właściwie od jesieni 1998 roku, kiedy zostałem trenerem sekcji spadochronowej WKS ZAWISZA przestałem wyczynowo uprawiać spadochroniarstwo, ale jakoś nie mogłem się z nim rozstać i jeszcze wielokrotnie startowałem w wielu zawodach, co zostało również uwieńczone sukcesami, włącznie z tytułem Mistrza Polski wywalczonym w Jeleniej Górze i Karpaczu w sierpniu 2007 roku.
Gdyby zabawić się w wyliczankę to od zdobycia pierwszego medalu, do tego ostatniego zdobytego w Jeleniej Górze i Karpaczu minęło 26 lat i tak sobie myślę, że chyba już starczy, tym bardziej, że fajnie jest zejść ze sceny niepokonanym….. Ale nigdy nic nie wiadomo……
Od kilkunastu lat dzielę się radością skakania z innymi. Szkolę osoby, które w spadochroniarstwie szukają ucieczki od codzienności, adrenaliny i pasji na całe życie.
Skaczę też w TANDEMIE (również z osobami niepełnosprawnymi) i daje mi to olbrzymią satysfakcję. Radość, a wręcz euforia ludzi po wykonanym skoku, jest tak wielka, że nie da się jej porównać z niczym innym, nie da się tego opowiedzieć słowami, żeby to poznać po prostu trzeba skoczyć..........
MAREK TARCZYKOWSKI
Kolejny przypadek zdecydował, że jesienią 1978 roku trafiłem na lotnisko Aeroklubu Pomorskiego i zapisałem się na kurs szybowcowy i spadochronowy.
W maju 1979 roku wykonałem swój pierwszy skok ze spadochronem i po raz pierwszy poleciałem szybowcem. Tak to przez kolejne trzy lata stawiałem swoje pierwsze kroki w szybownictwie (instruktor Andrzej Kalinowski) i spadochroniarstwie (instruktor Mieczysław Kirszkowski). Mimo, że obie te dyscypliny uprawiałem zawsze z wielką przyjemnością to spadochroniarstwo wciągnęło mnie bez reszty. Myślę, że zadecydowały prędkości przy swobodnym spadaniu, bezpośredni kontakt z powietrzem i towarzysząca temu adrenalina w czystej postaci. Po każdym wykonanym skoku dostawałem takiego "kopa", że mogłem góry przenosić, to było zawsze wspaniałe uczucie. Po lądowaniu była tylko jedna myśl, ułożyć jak najszybciej spadochron i polecieć w górę, żeby wykonać kolejny skok.
W 1981 roku wygrałem swoje pierwsze zawody w celności lądowania, był to „Puchar Dziewięciu z Nieba” rozgrywany w Bydgoszczy. Te zawody były o tyle ważne, że zostałem zauważony przez trenera i kierownika sekcji spadochronowej WKS ZAWISZA Walentego Tomkowicza. Droga do wyczynowego spadochroniarstwa stanęła otworem, a ja już wiedziałem co będę w życiu robił.
W kwietniu 1982 roku trafiłem do WKS ZAWISZA.
Zaczęło się prawdziwe sportowe życie. Treningi od rana do wieczora. Od śniadania do obiadu skoki, po obiedzie strzelanie z KBKS i trening biegowy, a po kolacji basen (i tu przydało się pływanie z dzieciństwa). Jak nie było pogody to rano dochodziła strzelnica z basenem lub biegiem. Trening do wieloboju spadochronowego, (bieg na 3000 metrów, pływanie na 100 metrów, strzelanie z KBKS z 50 metrów i oczywiście skoki na celność lądowania) dawał nam w kość, ale też przygotowywał fizycznie do dyscyplin typowo spadochronowych, celności lądowania, akrobacji indywidualnej i zespołowej. Trening wielobojowy nauczył mnie wytrwałości i systematyczności w treningu pozwolił też utrzymać dobrą kondycję przez długie lata.
W 1983 roku trafiłem do Kadry Narodowej w Wieloboju Spadochronowym i byłem w niej do roku 1986, kiedy to limit wieku wyłączył mnie z wieloboju.
Mogłem już całkowicie poświęcić się treningowi wyłącznie spadochronowemu.
W roku 1985 zostałem powołany do Spadochronowej Kadry Wojska Polskiego, a w 1987 roku Trener Stanisław Świerczek powołał mnie do Spadochronowej Kadry Narodowej, w której byłem do roku 1998.
Okres ten zaowocował wieloma sukcesami na arenie krajowej i międzynarodowej, ale o tym w sąsiednich rozdziałach.
Właściwie od jesieni 1998 roku, kiedy zostałem trenerem sekcji spadochronowej WKS ZAWISZA przestałem wyczynowo uprawiać spadochroniarstwo, ale jakoś nie mogłem się z nim rozstać i jeszcze wielokrotnie startowałem w wielu zawodach, co zostało również uwieńczone sukcesami, włącznie z tytułem Mistrza Polski wywalczonym w Jeleniej Górze i Karpaczu w sierpniu 2007 roku.
Gdyby zabawić się w wyliczankę to od zdobycia pierwszego medalu, do tego ostatniego zdobytego w Jeleniej Górze i Karpaczu minęło 26 lat i tak sobie myślę, że chyba już starczy, tym bardziej, że fajnie jest zejść ze sceny niepokonanym….. Ale nigdy nic nie wiadomo……
Od kilkunastu lat dzielę się radością skakania z innymi. Szkolę osoby, które w spadochroniarstwie szukają ucieczki od codzienności, adrenaliny i pasji na całe życie.
Skaczę też w TANDEMIE (również z osobami niepełnosprawnymi) i daje mi to olbrzymią satysfakcję. Radość, a wręcz euforia ludzi po wykonanym skoku, jest tak wielka, że nie da się jej porównać z niczym innym, nie da się tego opowiedzieć słowami, żeby to poznać po prostu trzeba skoczyć..........
W roku 2017 zrobiłem licencję pilota samolotowego i latanie stało się moją dodatkową pasją,
ale spadochroniarstwo ponad wszystko :)